
Rodos – w poszukiwaniu raju
Dowiedziałem się, że Rodos to wyjątkowe miejsce nie tylko dla fanów historii i ruin! Podobno jest to także raj dla miłośników kite i windsurfingu! Taka informacja dla amatora deski i żagla, jakim nieskromnie mówiąc jestem ja, zadziałała ze zdwojoną mocą. Musiałem ten raj odnaleźć, i to szybko…
Wodne atrakcje na Rodos
Wschodnie wybrzeże
Zacząłem od wschodniego wybrzeża Rodos. Pojechałem więc do oddalonego o 12 kilometrów od stolicy wyspy miasta Faliraki. Z ciekawostek wartych zauważenia, jest tu podobno największy w Grecji wodny park ze zjeżdżalniami i innymi atrakcjami. Ja jednak szukałem czegoś zupełnie innego – plaży, wiatru i adrenaliny! Pierwsze swoje kroki skierowałem więc na wybrzeże. Trafiłem tam na piękną piaszczystą plażę, która ciągnęła się przez kilka kilometrów. Niestety – właściwie nie wieje tu wiatr! jak więc miałem rzucić się w wir szaleństwa na desce, skoro ta stałaby w miejscu w najlepszym wypadku? Tu nie było Ziemi Obiecanej – musiałem więc szukać dalej. Od miejscowych dowiedziałem się, że po tej stroni właściwie nigdy (!) nie wieje tak, by można było poszaleć. Wniosek z tego dość prosty – muszę przejechać się na zachodnie wybrzeże. Na szczęście Rodos nie jest ogromną wyspą, w najszerszym punkcie ma nie więcej niż 40 kilometrów.
Co po drugiej stronie wyspy?
Po drugiej stronie wyspy jest duży ośrodek wypoczynkowy – Ialissos. Poza samymi plażami turyści wybierają się tu głównie po to, by zwiedzić ruiny starożytnego miasta i i gotycki klasztor. Owszem ładne, ale cel miałem zupełnie inny! Po zameldowaniu się w hotelu zabrałem sprzęt i ruszyłem w stronę plaży. Ta była właściwie odwrotnością tego, co widziałem na wschodnim wybrzeżu. Wąskie i kamieniste brzegi nie zachęcały plażowiczów. Jednak od samego początku czułem, że wiatr jest tu dużo silniejszy. Nie zważając na niewygody szybko ruszyłem do wody. I owszem, dało się na mojej desce z żaglem trochę poszaleć, jednak mianem raju bym tego nie określił. Zawiedziony wróciłem do hotelu, w którym recepcjonista spojrzał na mnie i moją deskę. Jego spojrzenie zdawało się być dość wymowne, więc zapytałem o co chodzi. “Co Pan tu robi? przecież wszyscy surferzy są na południu wyspy!” tyle zrozumiałem z jego wcale dobrego angielskiego. Jeszcze tego wieczoru spakowałem się i ruszyłem na południe Rodos. Tam mógł być mój raj!
Południe Rodos – mój raj!
W niedługim czasie dotarłem na cypel Prasonisi. Do swojego raju. Ładne plaże i wiało jak diabli, więc przez następne dni nie robiłem nic innego jak pływałem na desce! Polecam wszystkim fanom wodnego szaleństwa.